Od czwartku do niedzieli ligowa koszykówka miała szansę, by choć trochę przebić się do świadomości masowego odbiorcy. Tą szansą był finałowy turniej o Puchar Polski, który w kwestii popularyzacji dyscypliny nie zmienił nic. Wywołał za to powszechne zadowolenie wśród działaczy PZKOSZ, mówiących, że ma on już swoją markę.
Początek niebyt zachęcający
Jeszcze przed rozpoczęciem Pucharu Polski w mediach społecznościowych wywiązała się dyskusja o tym czy Lublin to najlepsze miejsce do rozegrania tego typu turnieju. Chodzi oczywiście o sporą odległość od innych koszykarskich ośrodków, a co za tym idzie utrudniony dostęp dla kibiców, którzy muszą przejechać sporo kilometrów, żeby móc wspierać swoich ulubionych koszykarzy. Wielu z tego powodu zrezygnowało z wyjazdu, co oczywiście odbiło się na frekwencji. W dodatku są miejscowości, które dużo bardziej ucieszyłby się z roli gospodarza i zapełniły halę w większym stopniu, niż miało to miejsce w Lublinie. Sęk w tym, że PZKosz, na czele z prezesem Radosławem Piesiewiczem bardzo lubi to miasto. Do tego stopnia, że załatwił Startowi sponsora w postaci krajowej spółki Cukrowej. Działo się to kosztem drużyny z Torunia, która sponsora straciła. Już ten ruch powinien uświadomić wszystkim, że władzy wolno więcej i opiniom kibiców i dziennikarzy nie będzie się przejmować. Znajdą się jednak tacy, którzy decyzji koszykarskiej centrali będą bronić.
Jest nim chociażby Adam Romański, dziennikarz Polsatu Sport, który próbował zbagatelizować problem, mówiąc, że żadnego miasta nie można dyskryminować z powodu położenia. Oczywiście Lublin nie jest winny temu, gdzie leży, ale ktoś powierzył mu organizację tak ważnego turnieju, wiedząc, że tą decyzją nie przysłuży się jego popularności. Dodatkową kontrowersją był fakt, że rozstawionym zespołem była ekipa, która walczy o utrzymanie. Akurat Start sportowo z roli gospodarza wywiązał się dobrze, bo niespodziewanie awansował do finału.
Bronimy swojej decyzji, bo przecież jest dobrze
Pomimo głosów krytyki ligowa centrala broni swojej decyzji, twierdząc, że turniej ma określoną renomę. Co więcej, w najbliższym czasie nic w tej kwestii się nie zmieni, bo kolejna edycja Pucharu Polski także ma odbyć się w Lublinie.
Współczesny odbiorca sportu jest bardzo wymagający. Wynika to z faktu, że ma wiele opcji do wyboru. Zarówno jeśli chodzi o rozrywkę w hali czy na stadionie, jak i przed telewizorem. Żeby zachęcić go do oglądania ligowej koszykówki trzeba mieć mu coś do zaoferowania. Oczywiście poziom rozgrywek to jedno, ale ważne jest również „opakowanie produktu”. Widać to na przykładzie piłkarskiej ekstraklasy, która sportowo pozostawia wiele do życzenia, ale telewizyjnie jest pokazywana jak produkt najwyższej jakości.
„Opakowanie produktu” kluczem do sukcesu
Co w tej kwestii ma nam do zaproponowania koszykówka? Puchar Polski miłą odskocznią od ligowej mizerii. Większa liczba kamer, trenerzy i sędziowie „na podsłuchu”, czy wywiady z trenerami między kwartami, to wszystko sprawiało, że Puchar Polski oglądało się z przyjemnością. Problem w tym, że jest to jednostkowy sposób realizacji. Już niedługo wrócimy zapewne do komentarza ze studia, braku odgłosów z hali, czy notorycznie znikającego wyniku. Tak niestety wygląda codzienność kibica koszykarskiego w Polsce. Organizatorzy próbowali czerpać wzorce z NBA, przeprowadzając konkursy, a że kopiować też trzeba umieć, to zaproponowali nam wydarzenie, w którym nie chcieli brać udziału nawet sami zawodnicy. Jeszcze to wrzucenie pokazowego meczu koszykówki 3×3 obrazuje działanie w myśl zasady: dajmy to, co jest modne, może się spodoba. Te mniej lub bardziej udane zabiegi marketingowe nie przełożyły się niestety na wzrost oglądalności.
Jak podaje branżowy portal Polskikosz.pl średnia oglądalność podczas Pucharu Polski oscylowała w granicach kilkunastu tysięcy odbiorców. Najwięcej widzów oglądało piątkowe starcie Anwilu z Kingiem, bo było ich ponad 42 tysiące. Mecz finałowy przekonał ponad 16 tysięcy osób. Nie są to liczby, które pozawalałby przypuszczać, że tym turniej zainteresował się ktokolwiek spoza stałego grona odbiorców, a o to przecież chodziło.
Propaganda sukcesu nie przysłoni faktów
Choć związkowi działacze będą nas przekonywać, że Puchar Polski dogania rangą swój pierwowzór, czyli hiszpański Puchar króla, to fakty są takie, że nie był to turniej zrobiony z myślą o kibicach. Nikt zapewne nie przejmie się zbytnio, że zmarnowano kolejną okazję do zaprezentowania ligowej koszykówki masowemu odbiorcy. Zresztą, skoro nie zrobiono tego przy okazji sukcesu kadry na mistrzostwach świata, to Puchar Polski też na niewiele się zda. Jak się komuś nie podoba, to po prostu nie musi w tym uczestniczyć. Problem w tym, że bardziej niż na parkiecie obraz polskiej koszykówki pokazano w emitowanym przez TVN programie „Czarno na białym”, opisującym skale nadużyć, do jakich miało dochodzić w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Łomiankach. Także w tej sprawie związkowe władze stanęły po stronie swojego byłego pracownika, a nie pokrzywdzonych dziewczyn…
Przygotował: Oskar Struk.