Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Tomaszem Kwiatkowskim, który w Treflu Sopot pełni rolę menadżera ds. sportowych.
Oskar Struk: Jaki jest Pana zakres obowiązków w Treflu Sopot?
Tomasz Kwiatkowski: Dużą część mojego czasu zajmuje praca nad dokumentami potrzebnymi do funkcjonowania klubu. Tworzenie umów, negocjacje ich warunków, dbanie o właściwy przepływ dokumentacji pomiędzy klubem a zawodnikami oraz ich agentami. Przygotowywanie i kontrola dokumentów związanych z wypłacaniem wynagrodzeń zawodników i trenerów. Zajmuję się też kontaktami z PLK, PZKosz i organizacjami międzynarodowymi, wszystkimi kwestiami formalnymi związanymi z udziałem klubu w EBL, 2 lidze i w rozgrywkach międzynarodowych. Jestem swoistym buforem pomiędzy drużyną i zarządem, a także kimś w rodzaju mechanika, który musi codziennie doglądać czy silnik właściwie pracuje, czy nie trzeba gdzieś posmarować, poluzować lub dokręcić śrubki, naprawić lub wymienić jakieś źle działające elementy. Służę też głosem doradczym prezesowi i właścicielom klubu oraz wspieram trenerów w zakresie zbierania i weryfikowania informacji na temat zawodników.
Dlaczego tak niewiele klubów PLK ma w swoich struktura dyrektora ds. sportowych
O to trzeba by spytać te kluby. Wszystko zależy od struktury organizacyjnej klubu i poziomu sportowego ligi. Wiemy, że zupełnie inna jest rola menadżerów np. w piłce nożnej. Nawet w koszykówce są kluby, w których pozycja dyrektora sportowego jest na tyle mocna, że to on decyduje o obsadzie pozycji trenera i kontraktowaniu poszczególnych zawodników. W PLK takich osób jest niewielu, głównie chyba z powodu małych nakładów na sferę organizacyjną i utartego przekonania, że skoro trener odpowiada za wyniki, to on też powinien sam budować zespół. Trener zwykle patrzy w perspektywie jednorocznej, więc nie ma konieczności zachowania ciągłość pewnej wizji sportowej, a obowiązki organizacyjne rozkładane są na inne osoby.
Jak wygląda modelowy proces wyboru zawodników i trenerów?
Decyzję co do zatrudnienia zawodnika podejmuje prezes klubu, w formie podpisu pod umową. Daje on jednak autonomię trenerom i całemu pionowi sportowemu, do którego ja też należę, o ile nasze wybory mieszczą się w ramach budżetu. Ostateczna decyzja merytoryczna należy do trenera, ale poprzedzona jest ona planowaniem i dyskusją, czy zatrudnienie danego zawodnika nie pochłonie zbyt dużej części budżetu. Nie spotkałem się u nas w klubie z sytuacją, w której prezes by powiedział: stać nas, ale ten zawodnik mi się nie podoba, więc go nie zatrudnię. Wybór pierwszego trenera to kompetencja właścicieli i zarządu. Ja służę głosem doradczym prezesowi, a jednocześnie należę do grupy osób, które selekcjonują i sprawdzają zawodników, zbierają o nich informacje i na końcu przygotowują materiał, który pozwala pierwszemu trenerowi podjąć ostateczną decyzję.
Czy w analizie po poprzednim sezonie uznaliście, że kluczowym elementem do tego, żeby osiągnąć zakładane cele, jest zatrudnienie trenera wysokiej klasy, jakim bez wątpienia jest Žan Tabak?
Zawsze chcielibyśmy zatrudniać trenerów wysokiej klasy, z doświadczeniem i osiągnięciami, ale nie zawsze jest było możliwe ze względów finansowych. Kilka lat temu ze względu na odejście znaczących sponsorów sytuacja finansowa klubu była na tyle niestabilna, że musieliśmy zrobić kilka kroków w tył. Co za tym idzie, nie mogliśmy wtedy zatrudnić trenerów, którzy będą wymagali zwiększonych nakładów na zespół. Z tego między innymi wynikały nasze wybory w poprzednich latach. Przed obecnym sezonem właściciel klubu, pan Kazimierz Wierzbicki podjął decyzję, że chce walczyć o coś więcej i stworzyć podwaliny pod sukces sportowy, który miałby być osiągnięty w perspektywie trzech najbliższych lat. Co za tym idzie, zdecydował o przeznaczeniu trochę większych środków na budowę drużyny. To przecież nie jest tak, że my w przeszłości nie wiedzieliśmy o tym, że jest ktoś taki jak Žan Tabak. Ale trenera wysokiej klasy trzeba przekonać, nie tylko odpowiednim wynagrodzeniem, ale przede wszystkim wizją sukcesu sportowego.
Wyniki osiągane przez trenera w dużym stopniu zależą jest od jakości zawodników, jakimi dysponuje i z jakimi chce pracować. Takim zawodnikom też trzeba odpowiednio zapłacić. Trzeba mieć świadomość realiów finansowych, w jakich poruszaliśmy się w poprzednich sezonach. Trefl Sopot w ostatnich latach nie był klubem, który płacił wysokie kwoty. Płacił terminowo i wywiązywał się z podpisanych umów, natomiast w porównaniu do klubów, które odnosiły sukcesy w Polsce, były to dużo mniejsze pieniądze. W zeszłym sezonie kluczowy w moim przekonaniu okazał się zły podział środków na zawodników i brak odpowiednio dużej rezerwy na wypadek kontuzji, które nam się niestety zdarzyły. Dodatkowo młody trener, jakim wciąż jest Marcin Stefański, musiał mierzyć się ze zwiększonymi oczekiwaniami oraz łączyć grę w lidze i pucharach. Nie mieliśmy na tyle szerokiego składu, by sobie z tym poradzić. To odbiło się również na jakości procesu treningowego i ostatecznie było jednym z powodów niezadowalających wyników.
Jeśli miałbym humorystycznie opisać sposób budowy składu Trefla Sopot, to mógłbym powiedzieć, że trener Žan Tabak postawił na melodie, które zna, wybierając zawodników, z którymi miał okazję już wcześniej pracować. Czy taki model działania, podyktowany był chęcią minimalizowania ryzyka popełnienia błędu?
Każdy żywy organizm jak również każda zdrowa organizacja dąży do jak najbardziej efektywnego zużywania energii. Z klubem sportowym jest tak samo. Patrząc na to w ten sposób, tracenie czasu i energii na oglądanie zawodników, kiedy możesz zatrudnić gracza odpowiadającego profilowi, którego poszukuje trener tylko po to, żeby zatrudnić kogoś nowego i nie narazić się na zarzut „odgrzewania kotletów”, jest bez sensu. Trener ma osiągnąć określony cel sportowy. Musi więc zbudować zespół, któremu będzie ufał. Zatrudnić zawodników, najlepiej sprawdzonych, o których wie, że w danym momencie go nie zawiodą. Jeśli mają wady, to on wie, jakie to są wady, nie musi się bać, że się o tym przekona w decydującym momencie ważnego meczu. Dużo łatwiej jest wtedy prowadzić zespół.
Podstawowym kryterium podejmowania decyzji jest ich racjonalność, a w tym przypadku nieuzasadnione ryzyko jest nieracjonalne. Ale to nie jest tak, że przeniesiemy cały zespół, metodą kopiuj-wklej, ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Z kilkudziesięciu zawodników, z którymi Żan Tabak wcześniej pracował w Zielonej Górze, był zainteresowany łącznie pięcioma-sześcioma, a ostatecznie sprowadziliśmy do Sopotu trzech.
Problemem Trefla Sopot w poprzednich sezonach była niewłaściwa obsada pozycji rozgrywającego. Czy jest Pan zadowolony z decyzji, jakie w tym zakresie podjęliście Państwo przed obecnymi rozgrywkami?
Trener Tabak chciał mieć w zespole czterech zawodników, którzy będą umieć organizować grę zarówno z pozycji jeden, jak i dwa. Będą podejmować dobre decyzje, grając z piłką pod presją. Rozpatrywaliśmy bardzo wielu kandydatów, rozmawialiśmy również z innymi graczami, z którymi z różnych przyczyn się nie dogadaliśmy. Jesteśmy zadowoleni z naszych decyzji, choć trzeba uczciwie przyznać, że żaden z tych zawodników nie był dla nas opcją pierwszego wyboru. Warto jednak powiedzieć, że nie tylko oni są odpowiedzialni za konstruowanie akcji ofensywnych. Równie ważną rolę do odegrania mają Garrett Nevels i Andrzej Pluta, mimo że żaden z nich to nie jest typowy rozgrywający. Nasze wyniki (wywiad przeprowadzony po wygranym meczu w Zielonej Górze, przyp. red.) pokazują, że – przynajmniej na razie – to działa. Cameron Wells musiał dojść do odpowiedniej formy fizycznej i wydolnościowej. To mu zajęło trochę czasu. Ale nawet kiedy nie był w formie, to dawał z siebie wszystko w obronie i grał dla zespołu. Jego spokój, doświadczenie i defensywa są dla nas w tym momencie nieocenione.
Najnowszym nabytkiem Trefla Sopot jest Ivica Radić. Czy można go nazwać brakującym elementem układanki?
Budując zespół, wiedzieliśmy, że nie od początku będziemy mieli pełny skład. Planowaliśmy w odpowiednim momencie wzmocnić się pod koszem. Potrzebowaliśmy gracza z doświadczeniem, silnego fizycznie oraz umiejącego grać tyłem do kosza. Kiedy obserwując naszą grę i pracę na treningach zdecydowaliśmy, że przyszedł czas na taki ruch, a jednocześnie dowiedzieliśmy się, że Ivica Radić może być dostępny, to właściwie się nie wahaliśmy. Bardzo wiele argumentów przemawiało za tym zawodnikiem, również to, że jest tzw. odgrzewanym kotletem i trener Tabak już z nim pracował. To właśnie sprawiło, że był on w stanie od początku pomóc drużynie. Wydaje mi się, że budowa naszego zespołu jeszcze się nie zakończyła, dlatego trudno nazwać Chorwata brakującym elementem. Natomiast na pewno pasuje do tego, jaki zestaw graczy mamy pod koszem. Co najważniejsze, to jest zawodnik, który bardzo dobrze wie, jaka jest jego rola i jak może pomóc drużynie wygrywać mecze. Rola zawodnika wysokiego nie ogranicza się tylko do zdobywania punktów i stawiania zasłon. On wie, jak funkcjonować w naszym systemie, dlatego od początku jest przydatny.
Jak pracuje się z trenerem Tabakiem, który ma naturę perfekcjonisty i nawet po wygranych meczach wylicza rzeczy, które są jeszcze do poprawy?
Każdy trener, który jest nastawiony na osiągniecie sukcesu i rozwój drużyny, będzie patrzył w ten sam sposób. Jeśli ktoś uważa, że wygrywając w listopadzie, już osiągnął szczyt i nic nie musi robić, to się grubo myli. Drużyny rywalizują ze sobą i przeciwnicy też się rozwijają. Za miesiąc będą najprawdopodobniej grać lepiej. Być może dokonają zmian. Żan Tabak wie, jak jego drużyna ma docelowo funkcjonować. Chce osiągnąć stan, w którym wynik meczu będzie zależał wyłącznie od tego, jak zagramy. Widzi jak wyglądają treningi i mecze, ile zawodnicy popełniają błędów, więc ja się nie spodziewam, żeby on na tym etapie był z czegoś zadowolony. My tę pracę zaplanowaliśmy na kilka miesięcy i jesteśmy dopiero na początku procesu budowy optymalnej formy. Zespół najlepiej ma grać w najważniejszej części sezonu, czyli na wiosnę.
Jak Žan Tabak zmienił zespół pod względem mentalnym?
Na pewno mamy lepszy zespół niż przed rokiem i innego trenera. Trener Tabak jest osobą ekstremalnie wymagającą, która od początku ustala pewne ramy, pewien standard pracy i nie boi się zmuszać zawodników do tego, żeby wykraczali poza własną strefę komfortu, jeżeli widzi, że oni są w stanie to zrobić. Nie pozwala, żeby ktoś był zadowolony z tego co ma, tylko popycha go do tego, żeby był coraz lepszy. Zawodników na określonym poziomie różni od siebie nie to, czy potrafią szybciej kozłować, celniej rzucać, wyżej skakać, a to jaką dozę codziennej presji są w stanie znieść, zarówno podczas treningu, jak i meczu. Siłę mentalną buduje się od pierwszego dnia treningowego. Niektórzy nie potrafią znieść tej presji. Inni dzięki niej stają się coraz silniejsi. Z chemii i fizyki wiemy, że wysokie ciśnienie, czyli presja wywierana na węgiel stwarza diament, rzecz piękną, ale też bardzo twardą. Tak samo jest z drużyną. Być może ktoś wybiera łatwiejsze sposoby, bo chce być lubiany przez zawodników.
Wydaje mi się, że tylko droga prezentowana przez trenera Tabaka, oparta na bardzo wysokich wymaganiach, przy jednoczesnym pozostaniu człowiekiem może dać pożądane efekty. To nie jest łatwe, bo wymaga ogromnego zaangażowania trenera i umiejętności przekonania zawodników, że to, co robi, ma sens. U trenera Tabaka nie ma krzyku dla samego krzyczenia, idzie za tym przekaz. Zawodnicy wierzą w ten przekaz, dlatego ten zespół jest twardszy i trwalszy na dłuższą metę.
Powiedział Pan kiedyś, że w zawodowym sporcie ważne jest zarządzanie oczekiwaniami. Jak do tego zagadnienia podchodzi Trefl Sopot, który motywem przewodnim tego sezonu uczynił hasło: step by step?
Trener Tabak jest człowiekiem starej daty i wie, że rzeczy nie zdarzają się ot tak. Trzeba wykonać pewną pracę, musi minąć jakiś czas, zaistnieć określony proces, żeby osiągnąć sukces. Wiem, że oczekiwania są takie, że wystarczy kogoś zatrudnić, co jest kwestią odpowiedniego wynagrodzenia i wyniki same przyjdą. To nieprawda. Trener musi mieć określone warunki i odpowiedni materiał ludzki. Działa też w pewnym otoczeniu. Kluby takie jak: Anwil, Legia, Śląsk czy Stal są według mnie bardziej konkurencyjne, jeżeli chodzi o możliwości organizacyjno-finansowe, niż my. Patrząc z perspektywy polskiej ligi, trener Tabak może oczywiście uchodzić za pewną gwarancję sukcesu, ale on sam mówi, że nie jest cudotwórcą. Poza polską ligą zdarzało mu się mieć gorsze wyniki. My zainwestowaliśmy w pewien proces i będziemy się tego trzymać. Pierwszym celem jest awans do fazy play-off, bo tego nie zrobiliśmy rok temu. Oczywiście nie zamierzmy się na tym zatrzymywać. Chcemy za rok grać w pucharach.
Uciekałbym od takiego łatwego sformułowania, że skoro wygraliśmy kilka meczów z rzędu (wywiad przeprowadzony po wygranym meczu w Zielonej Górze, przyp. red.), to znaczy, że musimy grać o medal, bo nie wiem, co się stanie za miesiąc. Cieszymy się, że zespół wygrywa, ale nie jesteśmy zadowoleni z gry, bo wiemy, jak dużo mamy jeszcze do poprawy. Najgorsze, co moglibyśmy teraz zrobić, to powiedzieć: tak, jesteśmy super zespołem, idziemy na mistrza. Naszym celem jest codzienna dobra praca, bo tylko ona może przynieść pożądane efekty.
Co Treflowi Sopot daje gra w rozgrywkach ENBL?
Rozmawialiśmy z władzami tej ligi już rok temu, gdy nie byliśmy pewni udziału w FIBA Europe Cup. Wtedy te rozgrywki rozpoczynały dopiero swoją działalność. Wiedzieliśmy, że ta liga z roku na rok będzie silniejsza i tak rzeczywiście jest. Trudno jest być obiektywnym, ale wydaje mi się, że w fazie grupowej zmierzymy się z kilkoma mocniejszymi rywalami, niż np obecni przeciwnicy Anwil Włocławek w FIBA Europe Cup. Trenerzy i zawodnicy wolą grać, bo to rozwija i jest mniej męczące niż żmudny trening. Daje możliwość konfrontacji z zespołami, nie tylko w sytuacji, gdy ma się tydzień na przygotowanie do meczu z rywalem, którego się doskonale zna. To są korzyści pod względem sportowym. Wizerunkowo chcemy pokazywać, że nasze miejsce jest w koszykarskiej Europie. Poza tym dało nam to możliwość zatrudnienia kolejnego obcokrajowca.
Derby Trójmiasta od lat elektryzują kibiców, ale czy nie uważa Pan, że lepiej by było, gdyby w Trójmieście powstała jedna drużyna, mogąca nawiązać do czasów świetności Prokomu Trefla Sopot?
Myślę, że to nie jest jedynie kwestia tego, że w Trójmieście nie ma jednego zespołu. Trzeba porównać sobie poziom organizacyjno-finansowy Euroligi obecnie, do czasów, kiedy my w niej występowaliśmy. Czy jest gwarancja, że gdyby w Trójmieście był jeden klub, to miałby większy budżet? Połączenie, to w teorii ładna wizja. Sęk w tym, że po drodze wciąż jest tyle sprzecznych interesów, które kiedyś doprowadziły do tego podziału. Nie jestem pewien czy połączenie obu klubów dałoby oczekiwany efekt. Na szczęście mam ten komfort, że nie muszę się na tym zastanawiać, bo takie strategiczne decyzje leżą w gestii właścicieli klubu. Moim zdaniem dobre dla popularyzacji koszykówki w Trójmieście jest to, że derby stoją na wyższym poziomie niż rok temu, bo ta rywalizacja napędza rozwój.
Jak w kontaktach z zawodnikami i trenerami udaje się Panu oddzielić sferę zawodową od prywatnej?
(Chwila zastanowienia). Trefl Sopot jest dla mnie czymś więcej niż pracą. Jest szansą na realizację pasji. Ja mam ten komfort, że nie podejmuje ostatecznych decyzji, choć z drugiej strony nie ukrywam, że czasem chciałoby się (śmiech). Stanowię głos doradczy, także w relacji z drużyną i trenerami. W pracy trzeba mieć odwagę powiedzieć, że coś się nie podoba i to powinno działać w dwie strony. Zawsze dążę do tego, żeby w chwilach kryzysowych czy przy nieporozumieniach, które mogą prowadzić do poważniejszych zatargów, usiąść i szczerze wyjaśnić wszystkie kwestie, przedstawić argumenty. To bywa trudne, ale na dłuższą metę jest zdrowsze i skuteczniejsze. Należy też pamiętać o rozdziale odpowiedzialności, kompetencji i koniecznym zakresie autonomii. Jeżeli ta świadomość jest po obu stronach, to nie ma problemu z pracą, choć oczywiście czasami decyzje o charakterze czysto biznesowym są tak po ludzku trudne. Kieruję się zasadą: nie ma nic ponad klub. Zmieniają się zawodnicy, trenerzy, pracownicy, ale klub pozostaje jako organizacja i marka. Takie podejście oczywiście może powodować, że ktoś będzie miał żal, bo z jego perspektywy pewna decyzja była krzywdząca albo mogła być po prostu inna.
Brutalnie mówiąc, można mieć wizję organizacji, która jest przede wszystkim po to, żeby była miła atmosfera, żeby pracowali w niej ludzie którzy się znają i lubią. Można mieć też taką, w której organizacja istnieje po to, żeby się rozwijać i walczyć o sukcesy. Niestety te dwie opcje rzadko da się połączyć. Ale jeżeli przyjmie się tę drugą wizję, to naturalną konsekwencją jest, że jedni ludzie przychodzą, a drudzy odchodzą. To się dzieje we wszystkich największych klubach na świecie. Z większością byłych współpracowników, w tym trenerów i zawodników, mam bardzo dobre relacje, choć na pewno znajdą się osoby, które mają o coś żal.
Na zakończenie: Czego można życzyć Panu i Treflowi Sopot?
Ja bym chciał, żeby Trefl Sopot został mistrzem Polski. Klubowi należy życzyć, żeby się rozwijał i wrócił tam, gdzie już kiedyś był, czyli do Euroligi.
W Ergo Arenie rozmawiał: Oskar Struk.