Przed sezonem Trefl Sopot zakładał kolejny, tym razem udany atak na strefę medalową. Klubowi działacze po raz kolejny sięgnęli głębiej do kieszeni, co miało zapewnić powodzenie misji. Powierzono ją zaufanemu człowiekowi, czyli Marcinowi Stefańskiego. Boiskowa rzeczywistość okazała się być brutalna. Trefl, zamiast grać o medale może się nawet nie załapać do fazy play-off… Co tym razem poszło nie tak?
![](https://sport1.pl/wp-content/uploads/2022/03/trefl-sopot.jpg)
Kluczowe decyzje już po poprzednim sezonie
Żeby zrozumieć źródło obecnej sytuacji w Treflu Sopot, należy cofnąć się do poprzedniego sezonu. W nim klub z kurortu także miał medalowe aspiracje. Wszystko szło dobrze do momentu, gdy kontuzji doznał Amerykanin, TJ. Haws. Nie był to może kluczowy zawodnik zespołu, ale stanowił jego wartościowe uzupełnienie i co ważniejsze, nie zaburzał panującej w nim hierarchii. Wobec tej kontuzji trener Marcin Stefański postanowił wzmocnić skład. 26 lutego 2021 roku do drużyny dołączył Nikola Radičević. Jest to zawodnik, który 25 czerwca 2015 roku z 57. numerem draftu został wybrany przez Denver Nuggets – za jego skauting odpowiedzialny był Polak, Rafał Juć. Już wtedy było wiadomo, że wysoki rozgrywający z Serbii nie dysponuje dobrym rzutem. Wiedział o tym zapewne również Marcin Stefański, a mimo to postanowił go zatrudnić.
Problem w tym, że już wcześniej miał w zespole obwodowego, który nie groził rzutem z dystansu. Był nim Litwin, Martynas Paliukenas. Dzięki taktyce udawało się ukryć jego niedoskonałości. Jednak, gdy na obwodzie pojawiało się dwóch graczy „bez rzutu”, to problem stał się niemożliwy do rozwiązania. Rywale stosowali liczne podwojenia, z których Trefl nie umiał odpowiednio wychodzić. Co gorsza, kluczowe rzuty w ćwierćfinale ze Śląskiem Wrocław oddawał właśnie Radičević. Jak nie trudno się domyśleć nie trafiał. Serb forsował grę pod siebie, jakby za punkt honoru przyjął to, żeby przełamać się w rzutach z dystansu. Nie udało mu się tego zrobić, a Trefl serię ze Śląskiem przegrał, choć jej losy mogły potoczyć się inaczej, gdyby w kluczowych momentach piłka spoczywał w rękach innego zawodnika. Dla zobrazowania wagi tej sytuacji wystarczy przytoczyć jego statystyki rzutowe. W całym sezonie trafił zaledwie 4 z 36 rzutów, co daje katastrofalne 11% skuteczności.
Mimo tak fatalnych wskaźników trener Stefański zdecydował, że to on będzie rozgrywał najważniejsze akcje. Tym samym zniweczył kilkumiesięczny wysiłek całego zespołu. Na szkoleniowca posypała się fala krytyki. Ten postanowił się „odwdzięczyć” i w mediach społecznościowych zamieścił pełen goryczy wpis, w którym przekonywał, że obarczanie go za zły wynik zespołu jest robieniem z niego „kozła ofiarnego”. Dodał, że tak naprawdę z osiąganych rezultatów jest zadowolony, bo jego koszykarzom udało się (słowo klucz) po wielu latach przerwy awansować do fazy play-off. Mówienie o grze o medale było zdaniem trenera zbyt optymistyczną prognozą. Nawet pomimo upływu czasu twierdził, że serię ze Śląskiem rozegrałby tak samo, a za wynik nie można obwiniać poszczególnych zawodników. Nawet wtedy z ust trenera nie padło wyświechtane stwierdzenie: popełniłem błąd, ale wyciągnąłem z niego wnioski, co powinno zaowocować w kolejnym sezonie.
Trefl założonego celu nie zrealizował, a w klubie zaczęto szukać rozwiązania na przyszłość. W związku z tym, że istnieje w nim kilka ośrodków decyzyjnych, to przez dłuższy czas ścierały się różne koncepcje. Ostatecznie zwyciężała ta, by dać trenerowi jeszcze jedną (ostatnią?) szansę. Dodatkowo działacze oddali do jego dyspozycji wyższy budżet, który, przynajmniej w teorii miał zapewnić realizację założonych celów. Tym razem otwarcie mówiono o awansie do czołowej czwórki.
Źle zbudowany skład i kontuzje
Trener Stefański jest miłośnikiem amerykańskich koszykarzy, co widać po dokonywanych przez niego wyborach. Jak wiadomo, przy budowie składu kluczową decyzją jest, obada pozycji rozgrywającego. W Sopocie zabrano się za to od złej strony. Długo zwlekano z wyborem, a gdy już go dokonano, to okazał się być błędny. To zaważyło na przebiegu sezonu. Brandon Young otrzymał najwyższą pensję w zespole i choć w teorii miał zadatki na lidera, to zupełnie się z tej roli nie wywiązał. Grał indywidualnie, nie kreował kolegów, a organizacja gry zespołu kulała. Trener Stefański kilkakrotnie zwracał uwagę na ten element jako przyczynę kolejnych porażek. Choć wstrzymywał się z personalnymi ocenami, to nie trudno się było domyśleć, o kogo chodzi. Amerykanin dostał kilka szans na rehabilitację, aż w końcu został zwolniony. Jednak podjęto tę decyzję na tyle późno, że sytuacja zespołu w tabeli była już bardzo trudna.
Pewnym usprawiedliwieniem są kontuzje, które trapiły Trefla przez cały sezon. Jednak wtedy trener Stefański nie został bez pomocy i za każdym razem, pomimo sporych kosztów do drużyny dołączał kolejny zawodnik. Problem w tym, że w tym sezonie w Sopocie spotkała się grupa ludzi, która raczej jest tam tylko na chwilę w celach zarobkowych i raczej za Trefla umierać nie będzie. Mowa tu o obcokrajowcach. Nikomu oczywiście nie odbieramy ambicji, ale patrząc na to, jak zespół reaguje w sytuacji, gdy wynik nie jest po jego myśli, to ewidentnie widać, że sfera mentalna nie jest jego najmocniejszą stroną. Przez lata w Sopocie kontraktowano zawodników, z którymi kibic mógł się utożsamiać. W tym sezonie wybrano raczej wariant tymczasowy. Nawet ludzie, którzy od lat wspierają klub, mówią o tym, tegoroczny skład to grupa przypadkowych najemników, o których za jakiś czas nikt nie będzie pamiętał. Zaburzony został właściwy balans, a rola Polaków zmarginalizowana. To przecież odpowiedzialność trenera.
Forma niestabilna, play-off ucieka
Trefl Jest drużyną szalenie nieprzewidywalną. Wystarczy spojrzeć na trzy ostatnie mecze, by stwierdzić, że trudno doszukać się w nich logiki. Najpierw przegrała ze Stalą Ostrów różnicą 24, by trzy dni później zagrać najlepszy mecz w sezonie, pokonując lidera ze Słupska 25 punktami. Gdy fani sopocian dostrzegli promyk nadziei, to ich ulubieńcy szybko go zgaśli, przegrywając w Zielonej Górze 25 punktami. Można odnieść wrażenie, że sopocianie są zespołem, po którym można spodziewać się wszystkiego. Choć teoretycznie wciąż mają szansę na uratowanie sezonu, to nie można powiedzieć, że treflowe puzzle do siebie pasują. Układał je przecież trener Stefański i to ona jest odpowiedzialny za taki stan rzeczy.
Ostatnio Dzięki właściwej współpracy z media managerem klubu Karolem Żebrowskim mogliśmy relacjonować mecze Trefla z Ergo Areny. W jej kuluarach słychać, że pozycja trenera nie jest zbyt mocna i będzie on musiał „ponieść konsekwencje” ostatnich wyników. Szkoda tylko, że może to oznaczać kolejny stracony sezon. Tym bardziej szkoda, że można było tego uniknąć, podejmując przed sezonem inne decyzje personalne…
Przygotował: Oskar Struk