Na specjalnie zwołanej w poniedziałek konferencji prasowej Mateusz Ponitka, kapitan reprezentacji Polski miał wyjaśnić kulisy swojego odejścia z rosyjskiego Zenita Sankt Petersburg. Zamiast tego obejrzeliśmy kolejną, żenującą odsłonę konfliktu, który od lat trapi polską koszykówkę. W tle oczywiście postać Marcin Gortata, będącego jednym z największych krytyków Ponitki.

Mateusz Ponitka wreszcie zabrał głos
Mateuszowi Ponitce i jego rodzinie udało się bezpiecznie przedostać z Rosji do Polski. Koszykarz rozwiązał również swój kontrakt z Zenitem Sankt Petersburg. Cieszę się bardzo, że jestem w Polsce. Dziękuję mojej żonie, bo mnie wspiera i dzięki niej jestem, kim jestem. Dziękuję agentowi, a także prezesom PZKosz – Radosławowi Piesiewiczowi i Grzegorzowi Bachańskiemu” zaczął konferencję kapitan polskiej kadry. Zanim jednak do tego doszło spadła na niego fala negatywnych opinii, ale po kolei… Na początku ubiegłego tygodnia Rosyjski klub w lakonicznym komunikacie poinformował, że do składu „po krótkich wakacjach” wraca pięciu obcokrajowców, jednym z nich był także Ponitka. Wszyscy zagrali w przegranym meczu Ligi VTB z CSKA Moskwa (78:79).
Od tego momentu skrzydłowy musiał zmierzyć się z ogromną krytyką ze strony środowiska. Swoje zdanie na jego temat wyrazili m.in. Maciej Zieliński czy Marcin Gortat. To opinia tego drugiego wyjątkowo zabolała Ponitkę, który postanowił „odwdzięczyć” się byłemu koledze z kadry. Zanim jednak zaczął się festiwal oskarżeń, to koszykarz wyjaśnił kulisy swojego powrotu do Polski i jednoznacznie potępił inwazję Rosji na Ukrainę.
„Jestem przeciwny agresji rosyjskiej na Ukrainę. Wojna to ogromne zło, nie powinno do tego dojść. Wspieram mentalnie i – na ile się da – materialnie Ukrainę. Wyrażam pełną solidarność z tym krajem. Państwo, które jest niezależne, powinno niezależne pozostać. Ludzie giną i cierpią, mam nadzieję, że jak najszybciej ta wojna się zakończy. To trudny czas dla nas wszystkich” – zadeklarował koszykarz.
Wyjaśnił również, że chciał odejść z Zenita, a do gry przeciwko CSKA obligowały go zapisy kontraktu.
„Od początku wojny byłem zdeterminowany, aby znaleźć sposób na rozwiązanie kontraktu. Był on gwarantowany na 3 lata, to oznacza, że były w nim pewne zapisy. W momencie, gdy nastąpił konflikt zbrojny, w Petersburgu sytuacja była dziwna, na pewno nie bezpieczna. Wewnątrz zespołu rozmawialiśmy z klubem. Chcieliśmy powrócić do naszych domów, czuliśmy też odpowiedzialność za nasze rodziny. Bezpieczeństwo mojej żony, dziecka i teściowej było dla mnie najważniejsze. Kluczowa była ewakuacja mojej rodziny. Każdy dzień przynosił nowe scenariusze, niepewna była sytuacja z Euroligą i ligą rosyjską. Każdy z nas dowiadywał się co chwilę czegoś nowego. 28 lutego, jako zawodnicy, podjęliśmy decyzję, że wyjeżdżamy, klub na to przystał. Oczekiwano, że po wznowieniu rozgrywek, wrócimy też do gry. Konflikt cały czas narastał. Cały czas szukaliśmy sposobu, odbywaliśmy rozmowy na temat rozwiązanie kontraktu. Później musiałem wrócić do Rosji, zagraliśmy w meczu z CSKA Moskwa. Sytuacja kontraktowa nie była klarowna. Miałem obowiązek stawienia się w klubie, to mogło wpłynąć na dalsze moje losy. Widać było jednak, że psychicznie nie jesteśmy w stanie pewnych rzeczy przeskoczyć. Rozmawiałem po meczu z CSKA na ten temat z trenerem i generalnym menedżerem. Powiedziałem, że nie jestem w stanie udźwignąć obowiązków względem klubu, chciałem po raz kolejny usiąść do rozmów. Kontrakt był obustronny, nie mogłem odejść bez żadnych konsekwencji. Doszliśmy w końcu do punktu, w którym klub wyraził zgodę na rozwiązanie kontraktu. Staraliśmy się znaleźć najlepsze rozwiązanie. Cieszę się, że klub zrobił ukłon w moją stronę, a rodzina jest bezpieczna” – odsłania kulisyMateusz Ponitka.
Wielu kibiców zarzuciło mu, że nie zabrał głosu po wybuchu afery. Ciszę komunikacyjną tłumaczył troską o bezpieczeństwo swoje i najbliższych. „W trakcie protestów w Petersburgu służby zatrzymywały nawet 80-letni weteranów wojennych, którzy protestowali przeciwko inwazji na Ukrainę” – opowiada. Na tym można było i powinno, się zakończy poniedziałkową konferencję. Wszak osiągnięto cel, dla którego ją zorganizowano. To byłoby jednak zbyt piękne i do prezesa Piesiewicza niezbyt podobne…
Dobrze przygotowany atak na Gortata
Bardziej szkodliwa część konferencji była poświęcona Marcinowi Gortatowi. Jej bohater był do tego solidnie przygotowany. Widać, że stresuje pana krytyka ze strony Marcina Gortata – rzucił prowokacyjne jeden z dziennikarzy – Mnie, stresuje? Przepraszam, chyba się przesłyszałem – odpowiedział były gracz Zenita. Gortat zarzucił mu w mediach społecznościowych brak charakteru. I myślenie tylko o sobie. Ponitka postanowił odnieść się do tych słów i to w sposób dobitny:
„usłyszałem, że brakuje mi charakteru. Padło pytanie, gdzie jest jedność, wsparcie”… „Chciałem zapytać pana Gortata, gdzie był jego charakter na EuroBaskecie 2013, kiedy zakazał nam w szatni rozmów z polskimi dziennikarzami. Mieliśmy przechodzić przez mixed zone i najlepiej jakby nikt się nie odzywał” – odpierał atak.
W swoich oskarżeniach poszedł krok dalej. „Gdzie był również charakter pana Gortata podczas EuroBasketu 2011, kiedy ubezpieczenie jego kontraktu było ważniejsze od gry dla reprezentacji Polski?” – Pytał retorycznie byłego kolegę z parkietu, kilkakrotnie, nazywając go Panem Gortatem. W ten sposób chciał się pokazać jako ten, który w odróżnieniu od Gortata kadrze nigdy nie odmawia. Na koniec przeprowadził zmasowany atak.
„Osobiście brałem udział w treningach NBA. Wiem, na czym to polega, jaki jest skauting zawodników. Wiedzą niemal wszystko o nas. Od a do z, od narodzin do momentu, w którym stajemy przed nimi. I nie dziwi mnie w ogóle, że po tylu latach w NBA, po całym tym researchu zrobionym przez skautów Marcin Gortat ma ksywkę, jaką ma, czyli „Polski Młot”. Swoje dorzucił również prezes Piesiewicz, który od lat, zamiast gasić pożary, to je wznieca. Można być królem Twittera, jak pan Gortat, albo królem parkietu – jak Mateusz Ponitka”.
Obu stronom zabrakło powściągliwości
Sytuacja, w jakiej znalazł się Mateusz Ponitka była trudna do zrozumienia. Do tego pochopna ocena Marcina Gortata nie przysłużyła się sprawie. Obu stroną zabrakło powściągliwości w wygłaszaniu opinii, a prezes Piesiewicz po raz kolejny udowodnił, że jest synonimem konfliktu. Po poniedziałkowej konferencji pozostał niesmak. Jej skutki odczuwać będzie kadra, która pozbawiona głównych aktorów może wkrótce zniknąć z radarów poważnego grania…
Przygotował: Oskar Struk.