David Villa w podcaście „El camino de Mario” wraca do momentu, który mógł odmienić jego karierę: gdy odebrał telefon od Pepa Guardioli i uznał, że to żart. Napastnik podkreśla również rolę dwóch szkoleniowców, bez których – jego zdaniem – współczesny futbol wyglądałby inaczej: Guardioli i Luisa Aragonésa.

W skrócie:
- Villa: „Guardiola dzwonił, myślałem, że to żart – powiedziałem, że oddzwonię”.
- „Dług” wobec Guardioli i Aragonésa w praktyce: rola Villa jako lewoskrzydłowego dla „fałszywej dziewiątki” i geneza stylu La Roja.
- Czego brakuje w tekstach o tej historii: chronologii transferu, konkretów taktycznych i wątku Valencii w kryzysie.
Telefon, którego… prawie nie było
Wspominając burzliwe początki w Valencii, Villa mówi wprost: najpierw nie miał lekko u Quique Sáncheza Floresa. Jak przyznaje: „Na początku nie grałem u Quique”. Na tym tle anegdota o kontakcie z Guardiolą nabiera wyrazistości. Villa wspomina: „Zadzwonił Guardiola. Myślałem, że to żart i powiedziałem, że jestem zajęty, oddzwonię później”. Dla wielu to znana historyjka. Brakuje jednak datownika i realiów. Telefon miał miejsce wiosną 2010 roku, tuż przed ruchem, który zamknął dwuletnią sinusoidę negocjacji: rok wcześniej operacja się nie udała, Barcelona postawiła na Zlatana Ibrahimovicia, a Valencia – sparaliżowana finansowo – trzymała zaporową wycenę. Dopiero w maju 2010 transfer dopięto za około 40 milionów euro.
Nowy fakt, który rzadko wybrzmiewa przy tej anegdocie: konsekwencja tego połączenia była natychmiastowa i miała wymiar symboliczny. Już w pierwszym sezonie w Barcelonie (2010/11) Villa strzelił w finale Ligi Mistrzów na Wembley – w 69. minucie podkręcił piłkę z szesnastki obok bezradnego Edwina van der Sara. Tamte rozgrywki domknął z 23 golami we wszystkich rozgrywkach (18 w LaLiga), wcześniej rozbijając Real 5:0 dwoma trafieniami w klasyku. I nawet jeśli media uwielbiają żart z „jestem zajęty”, to rzadko dodają, że jego echo brzmiało jeszcze 29 maja 2011 roku w Londynie.
„Dług” wobec Guardioli i Aragonésa – nie slogan, lecz konkret
Kiedy Villa mówi, że futbol jest „dłużny” Guardioli i Aragonésowi, warto zejść z poziomu ogólników do sprawdzalnych konsekwencji ich pracy. Aragonés przestawił Hiszpanię na stery kontroli gry i krótkich odległości między formacjami, ale nie zatracił pierwiastka pionowego. Villa był jego idealnym nożem do cięcia w półprzestrzeni – najpierw na Euro 2008 (król strzelców z 4 bramkami), a potem jako fundament nawyków ruchowych La Roja, które przeniknęły do kadry 2010. Do dziś ma 59 bramek w 98 meczach reprezentacji – rekord, który zdefiniował erę.
Guardiola dodał do tej bazy funkcję. W Barcelonie Villa grał nominalnie z lewej, ale w istocie był napastnikiem „diagonalnym”: poszerzał boisko bez piłki, atakował tylną linię po skosie i uwalniał centralny korytarz dla Leo Messiego jako „fałszywej dziewiątki”. To nie był kompromis, tylko systemowy zabieg – bez takich ruchów Villa nie byłoby takiej jakości w grze między liniami Messiego. Tę zmianę można policzyć w dorobku, ale także „zważyć” w finałach: trafienie na Wembley domykało akcję, w której Barca stwarzała akcje na prawej, by dostarczyć piłkę w okolice szesnastki do lewej nogi Villi. To właśnie tego rodzaju synergia – nie same bramki – jest „długiem”, o którym mówi napastnik.
Rzecz, której zwykle brak w relacjach: porównanie ról Villa przed i po Barcelonie w języku boiskowych obowiązków. W Valencii był przede wszystkim „9/9,5” – finisher i atakujący przestrzeń pierwszy. U Guardioli stał się „lewym napastnikiem w zadaniach dla ‘9’ bez piłki”, a przy piłce – kreatorem drugiego tempa. Stąd jego liczby w Barcelonie (48 goli w 119 meczach) trzeba czytać z kontekstem: mniej strzałów, więcej pracy dla struktury i większa „wartość pozycji” dla całego planu gry.
Czego nie mówią nagłówki: Valencia w kryzysie, presja i cena wyboru
Aby ten telefon od Guardioli zrozumieć do końca, trzeba wrócić do Valencii połowy dekady: dług, niestabilność zarządcza, zmiany trenerów (od Quique, przez Ronalda Koemana i Voro, po Unaia Emery’ego), a jednocześnie oczekiwanie, by nikt nie dotykał najlepszych aktywów. Z perspektywy zawodnika oznaczało to lata gry „na granicy” – sukcesy indywidualne (129 goli w 225 meczach dla Los Che), ale też życie w klubie targanym konfliktem interesów. To dlatego prosta dziś anegdota o „odmowie” telefonu ma drugie dno: Villa miał pełne prawo podejrzewać żart, bo wokół niego działo się tyle, że błąd rozpoznania rozmówcy był prawie nieuchronny.
Różnica wobec popularnych opisów jest jeszcze jedna: ten transfer nie był tylko ruchem do lepszego sportowo środowiska. Dla Barcelony Villa był brakującym elementem po roku z Ibrahimoviciem, dla samego gracza – wejściem do drużyny, w której jego nawyki z kadry Aragonésa miały naturalną kontynuację. To splot personaliów i idei, rzadki nawet jak na erę „hiszpańskiej szkoły”: zawodnik stworzony przez kadrę Aragonésa trafia do laboratorium Guardioli, gdzie jego rola zostaje rozpisana na detale. Z tej perspektywy zdanie o „długu” nie jest grzecznościową laurką, tylko wiwisekcją wpływu dwóch trenerów na mikrodecyzje w skali całej generacji.
I jeszcze jeden element, o którym media wspominają mimochodem: Villa nie przestał grać – dziś okazjonalnie występuje w meczach Barça Legends. Znaczenie? Czysto sportowy nawyk rywalizacji łączy się u niego z pamięcią roli, którą pełnił – nie jako samotny łowca bramek, ale jako trybik podnoszący sufit całego systemu. To w tej optyce najlepiej słychać, dlaczego wspomina Guardiolę i Aragonésa jednym tchem.


Ale grafomański bełkot. Barcelona trójkątowała to hit. Villa w barcelonie to epizod, w Valencii legenda