Red Bull Racing przechodzi przez jedną z najbardziej fascynujących metamorfoz w swojej historii. Zmiana na fotelu szefa zespołu – a mówimy tu o odejściu Christiana Hornera, człowieka-symbolu sukcesów austriackiej marki – to coś więcej niż tylko przetasowanie na szczycie hierarchii. To test na dojrzałość dla organizacji, która przez lata budowała swoją tożsamość wokół jednej, charyzmatycznej postaci.

Laurent Mekies wszedł do gry w najtrudniejszym możliwym momencie. Zespół tracił tempo, Verstappen wyglądał na sfrustrowanego, a McLaren odjeżdżał w klasyfikacji konstruktorów. Francuz nie miał czasu na aklimatyzację, nie było miejsca na błędy. I właśnie w tym kontekście jego pierwsze tygodnie w roli wyglądają na małe arcydzieło zarządzania kryzysowego.
Kontrast stylów – Red Bull zmiana kosztowała 80 mln dolarów!
Francuz zastąpił Christiana Hornera, który został zwolniony po Grand Prix Wielkiej Brytanii, a następnie wypłacono mu 80 milionów funtów jako odszkodowanie za rozwiązanie kontraktu.
Hornera zapamiętamy jako showmana – pewnego siebie, medialnego, nieustannie obecnego w centrum uwagi. Mekies gra zupełnie inaczej. Jego podejście to niemal antyhornerowskie: maksimum uwagi na ludzi w garażu, minimum eksponowania własnego ego. Kiedy mówi o sukcesach, wymienia nazwiska inżynierów i mechaników. Kiedy Verstappen wygrywa, to holenderski kierowca jest bohaterem, nie szef zespołu.
Ta zmiana filozofii może się wydawać kosmetyczna, ale w środowisku tak napakowanym gwiazdorskimi osobowościami jak Formuła 1, takie detale mają ogromne znaczenie. Red Bull latami funkcjonował w atmosferze napięć – między Hornerem a doradcą Helmute Marko, między różnymi frakcjami w fabryce. Mekies wygląda na człowieka, który te pożary gasi, zanim jeszcze zdążą wybuchnąć.
Technokrata u steru
Doświadczenie Mekiesa w Ferrari i Haasie nauczyło go czegoś, czego Horner nigdy nie musiał rozumieć: mechaniki zespołu z perspektywy inżyniera. Horner był biznesmenem i strategiem politycznym. Mekies to przede wszystkim fachowiec od bolidów. I właśnie ten profil wydaje się teraz Red Bullowi potrzebny bardziej niż kiedykolwiek.
Dwie wygrane w trzech ostatnich wyścigach to nie przypadek. To efekt drobnych, ale kluczowych zmian w procesie rozwoju samochodu. Verstappen otrzymał większą swobodę w testowaniu różnych koncepcji setup’u, a jego feedback jest traktowany z większą powagą przez dział techniczny. Brzmi banalnie? W praktyce taka zmiana filozofii to przełom.
Jak przyszłość czeka Red Bull w świecie F1?
Czy Mekies to gwarancja sukcesu na lata? Pytanie jest kusząco proste, ale odpowiedź wymaga niuansów. Po pierwsze, trzy miesiące to za mało, by oceniać kogokolwiek w tym zawodzie. W Formule 1 łatwo o efekt krótkotrwałej euforii – szczególnie gdy zespół był wcześniej w dołku i wystarczył jeden dobry pomysł, by odzyskać tempo.
Po drugie, Red Bull ma do rozwiązania fundamentalny problem: regulacje techniczne zmieniają się w 2026 roku, a to oznacza niemal kompletnie nowy bolid. Prawdziwy test dla Mekiesa nadejdzie dopiero wtedy. Czy potrafi zbudować zwycięski samochód od zera? Czy utrzyma spokój w zespole, gdy przyjdą gorsze wyniki? To pytania, na które odpowiedzi poznamy za rok, może dwa.
Nadal najważniejszy jest Max Verstappen
Nie można też ignorować słonia w pokoju: Max Verstappen. Holender to dziś najważniejsza osoba w Red Bullu, ważniejsza niż jakikolwiek szef zespołu. Jego decyzja o pozostaniu do 2026 roku dała Mekiesowi oddech, ale także postawiła poprzeczkę na niebotycznej wysokości. Verstappen nie będzie czekał w nieskończoność na kolejne tytuły. Jeśli Red Bull znów zacznie tracić tempo, nawet najbardziej dyplomatyczny szef zespołu nie uchroni się przed jego frustracją.
Z drugiej strony, Mekies wydaje się rozumieć dynamikę tej relacji lepiej niż jego poprzednik. Zamiast konkurować z Verstappenem o uwagę mediów, buduje wokół niego ekosystem sukcesu. To mądre, ale i ryzykowne – bo czyni zespół jeszcze bardziej zależnym od jednego człowieka.


