Są tacy piłkarze, którzy grają, jakby każdy mecz był ich ostatnim. Pedri to jeden z nich. Problem w tym, że przy takim podejściu – i przy takim systemie zarządzania jego czasem gry – ostatni mecz może nadejść szybciej, niż ktokolwiek w Barcelonie chciałby to sobie wyobrazić. Hansi Flick odkrył w nim fundament swojej drużyny. Ale czy aby na pewno nie buduje na piasku?

Pedri jako oś Barcelony – geniusz czy zmora Hansiego Flicka?
Kiedy patrzysz na statystyki Pedriego w tym sezonie, widzisz nie tylko liczby, ale przede wszystkim absurdalną zależność. Barcelona gra inaczej, gdy on jest na boisku. Gra lepiej. Gra pewniej. Gra… w ogóle. Hansi Flick doskonale to wie. Dlatego 22-latek z Teneryfy stał się niemal nietykalny w jego jedenastce. Nie ma rotacji, nie ma odpoczynku, nie ma planu B.
Pedri to nie tylko statystyczny lider w kluczowych podaniach czy odbiciu piłki. To metronom, który dyktuje tempo, uspokaja grę, when things get chaotic. To playmaker, który rozumie przestrzeń lepiej niż GPS. Flick wie, że bez niego Barcelona traci swoją tożsamość. Staje się zespołem dobrym, ale nie dominującym. I właśnie to jest problem.
Niemiec wszedł w pułapkę, którą sam sobie zastawił. Pedri gra prawie wszystko – od meczów ligowych, przez Ligę Mistrzów, po Puchar Króla. A przecież to właśnie Flick powinien pamiętać lekcję z Bayernu: kiedy nadużywasz swoich najlepszych, oni się łamią. I to często w najmniej odpowiednim momencie.
Kalendarze nie kłamią – ciało Pedriego tak
Spójrzmy prawdzie w oczy: piłkarz to nie maszyna. Nawet jeśli ma 22 lata i wygląda, jakby mógł grać non-stop. Pedri w poprzednich sezonach już płacił za nadmiar obciążeń – kontuzje mięśniowe, problemy z kolanem, przerwy w grze. Jego organizm wysyłał sygnały ostrzegawcze. Barcelona wtedy mówiła o ostrożności. Teraz? Milczy.
Flick ustawił go jako numer jeden w hierarchii – ale jednocześnie pozbawił go luksusu odpoczynku. W momencie, gdy kalendarz jest bardziej napięty niż kiedykolwiek (Mundial klubowy, rozszerzony format LM, domowe rozgrywki), menedżer nie pozwala sobie na rotację w środku pola.
„Pedri to jeden z najbardziej inteligentnych pomocników swojego pokolenia. Ale inteligencja nie zastąpi regeneracji. Jeśli Barcelona chce go mieć przez kolejne 10 lat, musi zacząć myśleć o nim jak o skarbie narodowym – a nie jak o narzędziu do codziennego użytku.” – Karol Miszta, ekspert Sport1.pl
To nie jest kwestia „czy”, ale „kiedy”. Kiedy ciało Pedriego powie dość? Kiedy któryś mecz okaże się tym jednym za dużo? I co wtedy zrobi Barcelona?
Gavi wrócił… na chwilę
Powrót Gaviego po długiej kontuzji był dla kibiców Barcy jak powiew nadziei. W końcu ktoś, kto może odciążyć Pedriego! Ktoś, kto rozumie filozofię klubu, ma jakość i energię. Problem w tym, że Gavi nie jest Pedrim. I nikt nim nie będzie. Co więcej, po kilku meczach znów dostał kontuzji i znów go nie będzie przez kilka tygodni.
Poza tym, nawet jak jest zdrowy to Gavi jest wojownikiem, fighterem, kimś, kto gra z sercem na dłoni i nigdy się nie poddaje. Ale nie ma tej samej wizji gry, tego samego spokoju w decyzjach, tej samej zdolności do kontrolowania tempa meczu. To inny typ piłkarza. Flick może użyć go jako uzupełnienia – ale nie jako zamiennika.
Dlatego mimo rychłego powrotu młodego reprezentanta Hiszpanii, Pedri nadal gra i gra. Bo Flick wie, że bez niego Barcelona traci przewagę. Zwłaszcza w meczach, gdzie liczy się detale – a Pedri operuje właśnie w świecie detali.
Pytanie brzmi: czy Barcelona ma na tyle głęboki skład, żeby pozwolić sobie na rotację? I czy Flick ma na tyle odwagi, żeby zaryzykować słabszy wynik w lidze dla zdrowia swojego kluczowego zawodnika Odpowiedź jak dotąd brzmi: nie.
Kiedy Barcelona przestanie żyć dniem dzisiejszym?
To wszystko to część większego problemu. Barcelona od lat funkcjonuje w trybie „tu i teraz”. Ekonomiczne kłopoty, presja wyników, oczekiwania kibiców – wszystko to sprawia, że klub nie myśli długoterminowo. Żyje meczami, sezonami, a nie dekadami.
Pedri jest idealnym symbolem tej filozofii. Młody, utalentowany, kochany przez fanów. Ale eksploatowany jak mało kto. Można powiedzieć, że to inwestycja w przyszłość – ale jak można inwestować w przyszłość, niszcząc ją w teraźniejszości?
Flick powinien zadać sobie pytanie: co jest ważniejsze? Wygrać kolejny mecz ligowy 3:1 z Pedrim na boisku – czy dać mu odpocząć i wygrać 2:1, ale mieć go zdrowego w kluczowych fazach sezonu?
Tylko że presja na Niemca jest ogromna. Joan Laporta i całe środowisko Camp Nou oczekują natychmiastowych sukcesów. A Pedri to najbardziej niezawodny sposób na ich osiągnięcie. Dlatego trener wybiera krótkowzroczność. Bo ma konkretne cele. Bo wie, że jeśli przegra 2-3 mecze z rzędu, media zaczną mówić o kryzysie.
Ale co z tym zrobi Barcelona, gdy Pedri znów się złamie? Gdy zabraknie go na miesiąc, dwa, trzy? Czy wtedy będzie czas na „gdybanie”?
Flick, Laporta i mit nieśmiertelności młodych gwiazd
Jest taki mit w piłce nożnej, że młodzi piłkarze są niezniszczalni. Że można ich obciążać bez końca, bo „przecież mają 20 lat”. To bzdura. Pedri nie jest wyjątkiem – jego historia kontuzji to najlepszy dowód.
Flick doskonale o tym wie. Pracował przecież z zawodnikami najwyższej klasy. Widział, jak Michael Ballack czy Arjen Robben łamali się pod ciężarem obciążeń. A mimo to – popełnia ten sam błąd.
Dlaczego? Bo presja jest silniejsza niż rozsądek. Bo Barcelona nie może sobie pozwolić na słabszy sezon. Bo Laporta potrzebuje sukcesów, żeby ratować swoją pozycję polityczną w klubie. I bo kibice nie wybaczają.
Tylko że w długiej perspektywie to Barcelona zapłaci największą cenę. Pedri może być gwiazdą przez kolejną dekadę – albo wypalić się za trzy lata. Wszystko zależy od decyzji, które podejmują teraz. Niestety, wszystko wskazuje na to, że podejmują te złe.
Pedri jako symbol krótkiego myślenia Barcelony
Pedri to fantastyczny piłkarz. Jeden z najlepszych młodych pomocników na świecie. Ale nie jest nieśmiertelny. I nie powinien być traktowany jak jedyny dostępny zawodnik w środku pola Barcelony.
Hansi Flick stanął przed dylematem: chronić swoją gwiazdę czy gonić punkty i trofea? Wybrał to drugie. I choć dzisiaj to działa, jutro może okazać się katastrofą. Bo piłka nożna to maraton, nie sprint. A Barcelona z Pedrim gra właśnie jak sprinter – który za chwilę zwinie się z bólu mięśni.
Jeśli klub chce realnie walczyć o wszystkie trofea, musi przestać żyć dniem dzisiejszym. Musi zacząć planować, rotować, dbać. Bo inaczej za rok będziemy pisać o tym, jak Barcelona znów została bez swojego najlepszego pomocnika – i jak znowu nikt nie wyciągnął wniosków.
Pedri zasługuje na więcej. Barcelona też. Ale żeby to osiągnąć, ktoś musi wziąć odpowiedzialność i powiedzieć „dość”. Pytanie brzmi: kto ma na to odwagę?

